Wojna w Ukrainie. „Moje dziecko nie zna świata bez wojny”
Nadzieje na życie bez wojny.... W Radiu Jura mamy relację z ukraińskich ulic. Jak żyje się w miastach kraju, w którym trwa wojna? Posłuchajcie rozmów z mieszkańcami.

Szacowany czas czytania: 10:42
Wojna w Ukrainie
Mijają 3 lata i 3 miesiące od pełnej eskalacji wojny w Ukrainie. W Kijowie była nasza reporterka, Julia Zagrajuk przyjechała do miasta 24 kwietnia, zaraz po masowym ostrzale. Zginęło wtedy 13 osób, 90 zostało rannych. Jedna z rakiet trafiła w blok mieszkalny. Zdjęcia z akcji ratunkowej znów obiegły media na całym świecie: młoda kobieta przygnieciona betonową płytą, grupa nastolatków czekających 12 godzin, aż ratownicy wydobędą ciało ich przyjaciela. To już czwarty rok wojny w Ukrainie. Świat przyzwyczaił się do takich wiadomości – już nie przerażają.

W Polsce często pada pytanie:
Czy w Ukrainie naprawdę czuć wojnę? Czy ludzie już się do niej przyzwyczaili?
Kierujemy je do tych, którzy na co dzień żyją w kraju ogarniętym wojną. I tak od lat…
Młoda kobieta na początku inwazji spędziła 30 dni pod okupacją w obwodzie kijowskim, w miasteczku Fenewyci. Była tam razem z mężem, rodzicami i córeczką Alisą, która miała wtedy zaledwie rok. To mogłaby być osobna, długa opowieść. Teraz pytamy ją, jak wygląda jej codzienność w czasie wojny.
Tatiana Kononeko: Mój poranek zaczyna się od sprawdzenia wiadomości. A skoro je sprawdzam, to znaczy, że żyjemy, jesteśmy cali, że bliscy są obok. To znaczy, że nastał nowy dzień – a to już coś dobrego. Sprawdzam alarmy przeciwlotnicze, bo muszę wiedzieć, jak zaplanować dzień. I tu kluczowe słowo to właśnie „planować”. Bo tak właśnie żyję — planując swoje życie, swoje dni, niezależnie od tego, co każdego dnia spotyka Ukraińców. Jak żyć, dokąd uciekać, co czuć, jak się zachować — każdy z nas balansuje na granicy. Każdy ma swoją własną. Dla mnie to znalezienie równowagi – jak być kobietą, mamą, żoną, blogerką. I jeśli ktoś myśli, że powiem, że życie w czasie wojny się zatrzymuje albo zostaje zawieszone – to nie, dla mnie tak nie jest. Moja odpowiedź jest krótka i prosta: „żyć w czasie wojny”. I „żyć” – to jest to najważniejsze słowo. Ale zawsze jest jakieś „ale”. Bo nigdy nie wolno zapominać, że wróg jest blisko. I zawsze czeka na ten moment, gdy stracisz równowagę.
Czym dla Ciebie jest życie w czasie wojny?
Tatiana Kononeko: Trzeba wyraźnie wiedzieć, gdzie się znajdujesz. A to znaczy – tłumaczyć swojej czterolatce, czym są rakiety i odpowiadać na jej już nie do końca dziecinne pytania: dlaczego włącza się syrena? Gdzie jest bezpieczne miejsce? Dlaczego ważne jest schronienie? Niestety, moja Alisa prawie nie zaznała życia bez wojny. Ale to wcale nie znaczy, że nie powinna mieć szczęśliwego, beztroskiego dzieciństwa. Dlatego staram się tłumaczyć wszystko możliwie najprościej, a jednocześnie tworzyć atmosferę, w której czułaby się jak najbardziej komfortowo i bezpiecznie. Chodzimy na koncerty i wystawy, a także na różne zajęcia i kółka zainteresowań. Zawsze jednak odruchowo sprawdzamy, czy w pobliżu jest schron – czy będziemy mogły się schronić, jeśli coś się wydarzy. Trzeba po prostu zawsze wszystko przemyśleć. I chyba to właśnie dzieci, bardziej niż ktokolwiek inny, trzymają nas w gotowości i dają siłę do życia podczas wojny.
Tatiana rozwija swój blog na Instagramie. Jak wielu świadomych ukraińskich influencerów, tworzy dziś bardzo zróżnicowany kontent.

Łączysz radosne chwile z córką z dramatycznymi wiadomościami i zbiórkami – na przykład na drony dla wojska…
Tatiana Kononeko: Jako blogerka staram się balansować pomiędzy zbiórkami, petycjami, a wiadomościami. Nie mogę jednak powiedzieć, że dzieje się to w sposób przemyślany. Żadne algorytmy ani systemy mnie do tego nie zmuszają. Wręcz przeciwnie — wychodzi to naturalnie, bo już żyjemy w tej atmosferze. Żyjemy w czasie wojny i nauczyliśmy się to robić. Nie chcę mówić, że się „przystosowaliśmy”, bo do czegoś takiego nie chcę się przyzwyczajać. Tak naprawdę wszyscy musimy zdawać sobie sprawę, gdzie jesteśmy. I dlatego radość i smutek idą ze sobą w parze, a my po prostu żyjemy. Trzeba żyć tu i teraz, ale nie zapominać, że wojna jest obok. I każdy o tym powinien pamiętać, nie tylko Ukrainiec. Każda osoba na świecie nie jest bezpieczna przed tym, co się dzieje. Każdy musi rozumieć, że to może wydarzyć się gdziekolwiek. Tak jakby twoje życie płynie sobie spokojnie, płynie, płynie… aż nagle nadchodzi moment, gdy nie wystarczy już tylko żyć, lecz trzeba walczyć o przetrwanie.
Wojna w Ukrainie: ulice miasta Chmielnickiego, w zachodniej Ukrainie
To właśnie tutaj, na jednej ze stacji napraw samochodów, nasza reporterka spotkała Mykołę Pastuszka, mieszkańca miasteczka Gorodok, obwód Chmielnicki. Mykoła od lat zajmuje się transportem – ma własne ciężarówki. Pytamy go, jak dziś wygląda sytuacja w branży?
Mykoła Pastuszok: Wcześniej jeździliśmy do Odessy, przewoziliśmy zboże. Teraz gdzie tam pojedziesz? … I nie ma zamówień. W mojej pracy, na przykład, mogę powiedzieć, że mężczyźni boją się wjeżdżać. Wiele samochodów stoi bezczynnie i tak samo słyszę w innych branżach.
Jak postrzegasz życie w czasie wojny?
Mykoła Pastuszok: Nie odczuwa się tego tak bardzo tutaj w Chmelnickim, w zachodnich obwodach. A tam jest tragedia. Znajomi dzwonią, opowiadają, że nie ma spokoju. Córka w Kijowie nie śpi co drugą noc, drony latają, są zestrzeliwane, tam jest niespokojnie. I nie ma nic dobrego tam dalej, bliżej wschodniej granicy.
Czy masz wiarę, że wojna się skończy i życie wróci do lepszych czasów?
Mykoła Pastuszok: Pewnie, że tak. Każdy człowiek, w Ukrainie, ma taką nadzieję, że to się skończy. Coś zaczniemy trochę odbudowywać i więcej pracy się pojawi. A później zobaczymy…. Cała nadzieja w Bogu.

Są ofiary, nie tylko działań militarnych
Ukraina wciąż ma nadzieję i wiarę w lepszą przyszłość, jednak zmagają się nie tylko z wrogiem na froncie, ale także z chronicznym zmęczeniem i stresem. Wyraźnym dowodem jest wzrost liczby zachorowań sercowych.
Nasza reporterka rozmawiała z Tetianną Polonczuk, zastępczynią dyrektora Chmielnickiego Obwodowego Centrum Kardiologicznego.
Czy obecnie pacjentów jest więcej w porównaniu do okresu sprzed wojny?
Tetianna Polonczuk: Zdecydowanie wzrosła liczba osób wewnętrznie przesiedlonych, które obecnie zamieszkują nasz obwód. To po pierwsze. Wzrosła również liczba żołnierzy, którzy powrócili z wojny z ranami i kalectwem – stali się naszymi pacjentami. Zwiększyła się liczba ostrych schorzeń układu sercowo-naczyniowego u matek, których synowie walczą, oraz u żon, których mężowie poszli na wojnę. Ci wszyscy pacjenci stanowią znaczną grupę. Jeśli porównać liczbę wizyt w przychodni sprzed trzech lat i dziś, to wzrosła ona ponad dwukrotnie.
Jak ty osobiście odczuwasz życie w czasach wojny?
Tetianna Polonczuk: Pierwsze dni wojny to był stres, szok, strach. Trudno to ubrać w słowa, ponieważ każda osoba doświadczyła wojny na swój sposób i cierpiała po swojemu. Teraz życie w ciągłym stresie jest trudne, ale możliwe. Jeśli wojna trwa nie godziny, lecz lata, ludzie adaptują się nawet do najstraszniejszego. Z bólem w sercu przeżywamy śmierć każdego obrońcy Ukrainy. Jednocześnie życie toczy się dalej – rodzą się dzieci. Chcemy, aby nasze dzieci, nasi bliscy i krewni odczuli każdą chwilę szczęścia, nawet w czasie wojny. I być może dziś, gdy w Ukrainie nie ma pokoju, bardziej niż kiedykolwiek kochamy życie. Może dla niektórych niezrozumiałe jest to, że można nas spotkać w miejscach, gdzie nie toczą się działania wojenne – w kawiarniach, w kinach, podczas spacerów, bo chcemy podkreślać, że kochamy życie i się nim cieszymy. A jednocześnie, nigdy nie zapominamy o tych, którzy tam walczą i dzięki którym możemy dziś chodzić do pracy, do szkoły i wychowywać dzieci.
Tetiana Polonczuk mówi, że nikomu nie życzy takiego doświadczenia i ma nadzieję, że wojna skończy się jak najszybciej. Posłuchajcie:

Żyjemy w ciągłym napięciu
Nasza reporterka rozmawiała także z psycholożką Janą Kasatonową z obwodu kijowskiego: Czy liczba pacjentów wzrosła od momentu, gdy wojna przeszła w pełną skalę?
Jana Kasatonowa: Tak, rzeczywiście odczuwam nasilenie problemów psychicznych u wielu pacjentów. Coraz więcej osób zaczyna odczuwać swój ból, przyznawać się do niego i mówić o tym, że potrzebują wsparcia. Wojna wyniosła na powierzchnię to, o czym przez długi czas wszyscy milczeliśmy i wypieraliśmy. Przy tym wszyscy żyjemy w czasach ciągłego napięcia. I w takim kontekście nawet ci, którzy wcześniej się trzymali, dziś się załamują — albo, lepiej powiedzieć, pozwalają sobie na załamanie. I w tym naprawdę nie chodzi tylko o kryzys, ale i o nadzieję.
Tak, ludzi potrzebujących pomocy rzeczywiście przybywa. Ale równocześnie przybywa też tych, którzy są gotowi słuchać samych siebie, szukać odpowiedzi i uczyć się przede wszystkim być szczerzy ze sobą. I to jest bardzo cenne zjawisko. Bo, mimo wszystko, to jest odrodzenie. Dlatego trzymamy się… z całych sił.

Wojna w Ukrainie. Wracamy do Kijowa
O życie w stolicy podczas wojny pytamy Darynę Salij, folklorystkę z Centrum Folkloru i Etnografii Kijowskiego Narodowego Uniwersytetu im. Tarasa Szewczenki.
Daryna Salij: Dla mnie życie w czasie wojny to przede wszystkim poczucie niesprawiedliwości i świadomość, że tak naprawdę przyzwyczailiśmy się i zaadaptowaliśmy do rzeczy potwornych. Niesprawiedliwość objawia się wtedy, gdy oglądasz wiadomości i widzisz liczbę ofiar w ataku rakietowym czy w wyniku uderzeń dronów-samobójców — zwykłych ludzi, którzy jechali załatwić codzienne sprawy. Tak było choćby w Sumach, gdy rakieta trafiła w centrum miasta, w autobus, zabijając wiele osób. To naprawdę przerażające. W takich momentach rodzi się pytanie o to, jak jedna osoba może kontrolować świat, zabijać setki ludzi, a nikt nie potrafi powstrzymać właśnie Rosji i Putina.
Czy można powiedzieć, że przystosowałaś się do takiego życia?
Daryna Salij: Adaptacja polega choćby na tym, że korzystamy z niezliczonych kanałów na Telegramie, które informują o alarmach lotniczych i zagrożeniach. I kiedy nie ma komunikatu, że lecą rakiety w kierunku Kijowa, myślimy: „No dobrze, pewnie to tylko “MIG” albo „Może to były tylko “szahedy”, gdzieś tam, nad ukraińskim niebem” — w ten sposób sami sobie umniejszamy realne niebezpieczeństwo.
Nie możemy zatrzymywać naszego życia w miejscu, w zawieszeniu. Inaczej byłby to kolejny przejaw zwycięstwa Rosji w tej wojnie, bo bitwa toczy się nie tylko o terytoria, lecz też o nasze istnienie jako narodu, jako ludzi. Jesteśmy na swojej ziemi i mamy prawo nie tylko normalnie żyć, ale też rozwijać nasz kraj. Żołnierze chronią nas na wschodzie, na północy i na południu – dając nam w ten sposób szansę na odbudowę gospodarki i życia kulturalnego. I wierzę, że kiedy ich służba się skończy, będą mogli wrócić do domu i poczuć się u siebie komfortowo.

Czy odczuwa się wojnę nawet w regionach oddalonych od linii frontu? Tak, wojna jest wszędzie.
Ją widać w oczach żołnierzy – tych, którzy są na czarno-białych zdjęciach w centrum miast i tych, którzy na wózkach lub z protezami. Wojna w decyzjach, które codziennie musimy podejmować: wyjeżdżać czy zostać, zejść do schronu czy zostać w łóżku i spróbować się wyspać. Widać ją w tym, że coraz więcej kobiet wykonuje dziś tradycyjnie męskie zawody. Ona w ciągłym lęku mojej mamy o mojego młodszego brata. W tym, że prawie każdy z nas ma dziś kogoś bliskiego w wojsku, czy kogoś, kto już nie wrócił.
– słyszymy na ukraińskiej ulicy.
Materiał przygotowała Julia Zagrajuk, dziennikarka, mieszka i pracuje w Polsce, współpracuje z Radiem Jura.
Czytaj także:




